Kochani,
Dziś relacja z wycieczki do Grand Canyon’u. Zanim udało nam się tam dotrzeć mieliśmy po drodze mnóstwo przystanków :) Zatrzymaliśmy się najpierw w tamtejszym urzędzie wyrobić amerykańskie dowody osobiste, zajęło nam to dwie godziny, ale warto było. Następnie przystanek na kawę i pączki. Potem zakup telefonu za 29$, abyśmy z Krzysiem mieli ze sobą stały kontakt kiedy jest w pracy. Dopiero ok 11.30 wyruszyliśmy do miejsca docelowego – Grand Canyon’u. Droga zleciała nam na rozmowie i grach skojarzeniowo-słownych (pamiętałam je z dzieciństwa:P). Po dwóch godzinach Krzyś namówił mnie, abym poprowadziła auto (automat), zgodziłam się i mimo ogromnego stresu wbiłam się na autostradę :P Dobrze mi się jechało, ale było to bardzo stresujące doświadczenie. Następnie zrobiliśmy sobie przerwę na obiad (poniżej relacja), a kiedy w końcu ok 16.00 dojechaliśmy na miejsce aż zaniemówiłam. Pierwsze wrażenie było naprawdę super – ogromna dziura w ziemi, naprawdę ogromna i piękna. Ale przechodząc od jednego punktu widokowego na drugi widziało się w sumie dokładnie to samo i po 30 minutach wróciliśmy do auta. Czułam się już bardzo zmęczona, a czekało nas jeszcze 4-5h drogi powrotnej… Ok 22.00 dotarliśmy do hotelu, tego jak bardzo zmęczona byłam nie jestem w stanie wyrazić słowami, więc na tym zakończę :)
Przed hotelem 7 rano – wtedy jeszcze jakoś wyglądałam, bo temperatur nie wynosiła 48°C :)
Wyrobiliśmy sobie z Krzysiem ID CARD, aby nie nosić ze sobą paszportów i mieć fajną pamiątkę. Jedną z gorszych rzeczy na wycieczce jest jego zgubienie, gdy najbliższa ambasada jest 8h drogi samochodem…
Jakoś tak mnie już pierwszego dnia wzięła ochota na maliny. Nigdy nie widziałam równie pięknych (tak, tak wiem sama chemia :P)
Krzyś zabrał mnie przed wyjazdem na kawę i pączki :P
Czyż nie są urocze? Najlepszy był cynamonowy, czekoladowy, truskawkowy, z kolorową posypką i orzachowy. W sumie wszystkie były super :P
Kawę zamówiliśmy gorącą :) dziwnie się na nas spojrzeli, gdy 48°C na zewnątrz :P
Nauczyłam się prowadzić automat :)
Tak się właśnie go prowadzi :) wygodnie!
Po drodze postanowiliśmy się zatrzymać w restauracji Olive Garden :) Zamówiliśmy zestaw: italian dinner.
Przeboska sałatka z bread sticks :)
Zupa minestrone (Krzysia).
Bardzo ostry makaron z sosem pomidorowym, z krewetkami i szpiankiem – na ostro!
Makaron z kurczakiem i szpinakiem (Krzysia).
Taki właśnie miły pan nas wpuszczał na teren parku narodowego :) Był przesympatyczny i od razu skojarzył mi się z bajką „Miś Yogi”