Kochani,
Od samego rana nie miałam internetu w hotelu :/ Co dziwne działał na smartphone’ie, a na laptopach nie. Usterka została naprawiona po interwencji Krzysia, który sam zadzwonił do firmy zajmującej się obsługą internetu w hotelu. Wyobrażacie sobie, że recepcjonistka zamiast sama zadzwonić podała mu jedynie numer… spychologia! Krzyś mnie uspokajał, że akurat tu to standard. W takich hotelach długoterminowych pobytów nie dbają o klienta tak, jak w typowych hotelach. Ten dzień nie zapowiadał się zatem na bardzo wyjątkowy, jednak taki się stał :) W ciągu dnia, po pysznym śniadanku (Magda N. to nie suchy chleb tylko boskie grzanki z masełkiem szczypiorkowym i malinki) i ogarnięciu komputerowych spraw postanowiłam pójść na basen.Temperatura była bardzo wysoka, ale jak się czytało gazetę i nie myślało o niej cały czas, to można było wytrzymać na słońcu . Dobrze, że miałam możliwość kilku kąpieli w basenie, bo w przeciwnym razie chyba bym zasłabła :P Banan też pomógł. Podczas kąpieli musiałam zmyć troszkę olejek do opalania i po przyjściu do pokoju stwierdziłam, że trochę tego „opalenia” widać :)
Beata Pawlikowska to wspaniała kobieta, od dawna śledzę jej profil na FB, a jej żółte karteczki (jak się dowiedziałam z artykułu pisane są ręcznie, a potem skanowane) zawierają bardzo fajne życiowe rady, czasem refleksje… warto się czasem nad nimi zatrzymać i zastanowić…
Po powrocie do hotelu dokończyłam posta w word’zie (cały dzień nie miałam internetu). Taką właśnie mam tapetę na laptopie :D Ktoś spodziewał się czegoś innego? Zdjęcie oczywiście moje, z przepisu wcześniej zamieszczonego na blogu: kulinarne inspiracje -> desery -> muffinki jagodowe :) zapraszam serdecznie!
Zaraz potem dostałam telefon od Krzysia, że na dziś skończyli i czy nie chce pojechać do resturacji na obiad. Restauracja nazywała się Red Lobster i podawała homary (świeże i żywe okazy można zobaczyć zaraz wejściu w specjalnym akwarium). Krzyś wcześniej o niej wspominał, więc bez zastanowienia zgodziłam się. Po 20 minutach już jechaliśmy :) Mnie wystarczyło 10 minut na ogarnięcie „basenowej fryzury” i zrobienie makijażu :P Nie wyszło najgorzej… Poniżej zamieszczam relację z wyjątkowej chwili. Po raz pierwszy w życiu jadłam prawdziwego homara (!!!) Był bardzo dobry, ale nie zaniemówiłam z zachwytu (jak w przypadku steka w Black Angus :P). Jednak to doświadczenie wygrało pod względem ekstremalności i emocjonującemu podejściu do jedzenia…
Nie wiem czy na miejscu jest robienie sobie zdjęć przy żywych homarach, kiedy zaraz na talerzu dostało się je wybornie przyrządzone… Pocieszające jest to, że akurat tych „żywych” nie dostaliśmy…
Bułaeczki kukurydziane :)
Tak wyglądało moje danie… To odwłok homara, a pod spodem „nogi” kraba :) W niebieskiej miseczce były wyborne krewetki. Natomiast po lewej stronie znajdowały się krewetki panierowane (idealne z podanym sosem pomidorowo jakimś tam :P) i fasolka szparagowa.Fasolkę i mięso homara można było maczać w rozpuszczonym masełku – wtedy smak był jeszcze lepszy.
Tu zamieszczam już pusty odwłok homara po wyjedzeniu mięsa (ten czerwony) oraz w przybliżeniu nogi kraba, do których dostaliśmy specjalne obcążki, aby je połamać i dostać się do mięsa… na koniec mój kochany mąż wyręczył mnie z tej „niegodziwej pracy” i dostawałam mięso na talerz :D
Makaron Krzysia :)
Bardzo ładne zdjęcie zrobione przez Mareczka – dziękujemy :) My oraz nasze jedzonko w pełnej okazałości :P
Kolejne piękne zdjęcie, tym razem zrobione przez mojego męża, który zawsze jak dostaniemy jakieś jedzenie nie może zacząć go jeść… Powód jest prosty: bo wtedy następuje czas na sesję zdjęciową :P
Pozostałości po naszych homarach, krabach i krewetkach :P
Wizytę w restauracji i zjedzenie pierwszego homara w życiu wspominam bardzo pozytywnie. Lubie nowe doświadczenia; kulinarne jeszcze bardziej :D Po wyjściu z restauracji odwieźliśmy Mareczka do hotelu, a sami pojechaliśmy do Chandler Fashion Center, aby kupić mi kabel ładujący do komórki. Przy okazji pooglądałam sobie iPad’y (większe i mniejsze). Potem pojechaliśmy po chlebek i do hotelu. Tym razem przy basenie piłam wino :P Kupione w supermarkecie za jedyne 3,99$, ponieważ była jakaś promocja. Ja po prostu nie mogłam się oprzeć etykiecie :PNie wypiłam go dużo; na zewnątrz (tego dnia nawet w godzinach wieczornych) było bardzo parno. Poza tym skupiłam się na poście i przygotowywaniu zdjęć, aby następnego ranka nie mieć za dużo pracy :P
Całuję Was gorąco i mam nadzieję do następnego (napisania) :*