Kochani,
Ten weekend jest szalony, pozytywnie zakręcony, alkoholowy, jedzeniowy, serdeczny, filmowy, słodyczowy, kawowo-pierniczkowy, zimny :P
Odwiedziło mnie dwóch kuzynów: Paweł, Marek i jeszcze dziewczyna jednego z nich – Daria. Cały weekend postanowiliśmy spędzić relaksując się i miło spędzając czas. Jednak nie to jest głównym tematem tego posta.
W sobotę po akcji „niedziałający akumulator i odpalenie go na linkę” pojechaliśmy na dwa, a nawet trzy auta do Stacji no 7 w Sopocie na najlepszego burgera w Trójmieście (zaznaczam, że odwiedziłam ok 5 miejsc z hamburgerami w 3mieście i obecnie tylko w to miejsce wracałam niezliczoną ilość razy). Może kiedyś inna burgerownia otrzyma miano najlepszej, choć będzie trudno konkurować ze Stacją. Zamówiłam burgera Enzo z piersią z kurczaka, fetą, suszonymi pomidorami i rukolą :) Był idealny po alkoholowej nocy z jagermeister’em, whisky, rumem i „irish car bomb” – guinness z kieliszkiem bailays’a wrzucanym do kufla :) Burgery smakowały wszystkim, jednak niektórzy już poza burgerem nie wcisnęli frytek. Ja zdecydowanie dałam radę :) Koszt burgera w Stacji no 7 w Sopocie to 18 zł + frytki 3 zł (w zestawie, standardowa cena osobnych frytek to 6 zł).
I tak uwielbiam mojego jak zawsze znudzonego męża podczas każdego pozowanego zdjęcia w naszym życiu :P
Takie cuda tylko w ich łazience :)
Polecam wszystkim :)
Do następnego:*